www.jumpfortheplanet.com – zobacz stronę Projektu
Idea projektu, to przeprowadzenie największej w historii oddolnej globalnej kampanii pomocowej według sprawdzonego już przeze mnie w ostatnich dwóch latach modelu, który dwukrotnie zaimplementowałem w Polsce. „Narzędziem” do zwrócenia uwagi mediów i ofiarodawców na konkretny problem są skoki spadochronowe, które od lat są moją pasją. Dwa moje wcześniejsze projekty pokazały jak samemu, bez żadnego instytucjonalnego wsparcia, można na poziomie dość dużego kraju zebrać pieniądze dla potrzebujących.
Były to:
PROJEKT 48 (2017) – w ciągu jednego dnia skoczyłem ze spadochronem 48 razy, dedykując każdy skok ciężko chorej osobie (guz mózgu, nowotwór, niepełnosprawność, itp.) i organizując przy tym 48 kampanii pomocowych zachęcając ludzi do wpłat na rzecz bardzo potrzebujących – zebrałem wtedy ponad 200 tys. zł.
PROJEKT 100 (2018) – skoczyłem 100 razy w jeden dzień i zebrałem ponad 550 tys. zł na 100 specjalistycznych wózków inwalidzkich dla dzieci. Ostatecznie było ich 117.
Oba te projekty przeprowadziłem sam, bez żadnych agencji PR-owych czy marketingowych, a ten drugi, po nagłym wycofaniu się sponsora w samym środku działań, do dziś finansujemy z żoną z zaciągniętego w banku kredyt.
Wcześniej, tj. w 2014 r. wraz z dwoma skoczkami wykonałem z poziomu początku stratosfery najwyższy skok spadochronowy w Europie.
Tym razem, co już zostało przeliczone i dokładnie technicznie określone, skoczę z wysokości 45 km, jednak z globalnym zasięgiem całej akcji pomocowej. Śledzony przez cały świat skok Felixa Baumgartnera z 39 km pokazał, że tego typu wydarzenie potrafi przynieść ogromne pieniądze, które tym razem można przeznaczyć na pomoc najbiedniejszym. 2 lata po skoku Baumgartnera ówczesny wiceszef Google, Alan Eustace, bez najmniejszego rozgłosu poleciał na 41 km. Mój projekt łączy oba te skoki używając bezpiecznej technologii, którą zastosował Alan Eustace, oraz skuteczności finansowej projektu Baumgartnera.
W czerwcu 2019 r. podczas mojego pobytu w USA podpisaliśmy z PARAGON SPACE DEVELOPMENT CORPORATION, czyli właścicielem technologii, list intencyjny gwarantujący jej udostępnienie i przeprowadzenie całej operacji związanej ze zbudowaniem dla mnie niezwykle wytrzymałego kombinezonu oraz realizacji samego skoku. W trakcie opadania osiągnę prędkość na poziomie zbliżonym do 1,44 Macha, a to wymaga najlepszych rozwiązań i najlepszych na świecie specjalistów.
Moim celem jest zorganizowanie systemu pomocy w obszarze bazy materialnej w postaci modułów mieszkalnych (schronów), które zostaną zainstalowane w miejscach największych skupisk uchodźców klimatycznych i samych kataklizmów. Będą to małe domy, przedszkola, szkoły, a nawet internaty i rodzinne domy dziecka. Moduły w 80% będą zbudowane z recyklingu. Będą zeroenergetyczne, bo zasilane wyłącznie z odnawialnych źródeł energii, z wodooszczędną armaturą i lokalnymi glebowymi oczyszczalniami ścieków lub toaletami komasującymi. Ich zaletą będzie zdolność do dziesięciokrotnego przetransportowania po kataklizmie ich w inne, bezpieczniejsze miejsca.
W celu znalezienia najlepszych modyfikacji mojego pomysłu w 2021 r. zostanie ogłoszony na całym świecie konkurs, w ramach którego zostaną wyłonione i wdrożone najlepsze rozwiązania. Stworzy to również dodatkowy edukacyjny element promocji projektu. Konkurs ten zostanie przeprowadzony przez najlepszych architektów zrzeszonych w polskich oraz światowych branżowych stowarzyszeniach. Będziemy równolegle zwiększyć świadomość dotyczącą naszych destrukcyjnych działań, które ostatecznie skutkują degradacją naszej Planety.
W globalnej skali projektu JUMP FOR THE PLANET, którego Patronem jest Prezydent Lech Wałęsa, chcemy zwrócić na całym świecie uwagę ludzi i zaangażować ich we wspólne rozwiązywanie problemów dotykających najsłabszych i najuboższych.
W projekt są zaangażowane znane i cenione w świecie osoby, wielkie organizacje i instytucje. Działania wspierają swoją wiedzą i kontaktami także silne światowe korporacje. Wszystkie te podmioty przyjmują jedną prostą zasadę – GIVE INSTEAD OF TAKE – i naprawdę jest mnóstwo ludzi, którym taka właśnie idea daje wiatr w żagle!
Kiedy płonęła katedra Notre Dame, ludzie w 24h zadeklarowali zbiórkę w wysokości miliarda euro. Wpłacono jednego dnia 80 mln, co i tak jest niezwykłym wynikiem obrazującym potęgę ludzkiego dobra. Uważam, że utrzymanie tych kwot jest możliwe przy ustrukturalizowanej akcji, która rozwija się w tej chwili w bardzo dużym tempie.
Jestem przekonany, że przy zaangażowaniu nas wszystkich, możemy zebrać naprawdę ogromne pieniądze i wesprzeć najuboższych ludzi na całym świecie, którzy ostatecznie cierpią między innymi dlatego, że my wiedziemy całkiem wygodne życie.
Będzie to pierwsza taka akcja w historii.
NAJSILNIEJSZA MOTYWACJA ŚWIATA
Jak udało mi się skoczyć 100 razy i dlaczego skoczę dla dzieci z 45 km?
Mała Marta 24, to 4-letnia dziewczynka, której poświęcony był 24 skok w Projekcie 48, tj. charytatywnej akcji, która polegał na wykonaniu przeze mnie 48 skoków spadochronowych jednego dnia. Każdy skok zadedykowany był jednej ciężko chorej osobie, na leczenie której zbierałem tą akcją pieniądze.
Marta cierpiała na nieoperacyjnego guza pnia mózgu, z którym Ona oraz całe jej otoczenie starało się walczyć. 21 czerwca 2017 r. Marta przyjechała na strefę spadochronową podczas moich skoków. Rozmawialiśmy w przerwie siedząc sami w samolocie. Kazała mi jeść tylko ciemną czekoladę, bo inna bardziej szkodzi. Spotkanie z Nią było dla mnie czymś wyjątkowym, czymś zupełnie innym, niż zwykłe spotkanie z dzieckiem. Czułem się przy Niej jakoś niepewnie, jakbym siedział przy największym autorytecie tego świata. Niewątpliwie budziła ogromny respekt.
Prawie rok później, 16 kwietnia 2017 r. wieczorem napisałem na Messengerze do Justyny, mamy Marty, że za jakieś 2 tygodnie chcielibyśmy ich odwiedzić, zobaczyć co u Marty, posiedzieć, pogadać, wypić lamkę wina.
– Nie zdążycie – napisała – Ona właśnie odchodzi.
– Jak to? – zdrętwiałem czytając jej słowa.
– Marta właśnie odchodzi. To się stanie w ciągu najbliższych godzin. Są tu lekarza, są wszyscy. Nie zdążycie.
– Przyjedziemy rano – odpisałem.
Około 8-mej napisałem znowu. Chciałem po prostu być z nimi.
– Nie wiemy co się dzieje, ale Ona wciąż jest z nami – napisała Justyna.
– Ok, zbieramy się. Jak tylko ogarniemy Anię, to ruszamy.
– Nie zdążycie. To się dzieje właśnie teraz.
Przed nami było ponad 350 km drogi. Moja żona Paulina powoli przygotowywała Anię do wyjazdu. Zebranie się z półtorarocznym dzieckiem, które na dodatek nie cierpi jazdy samochodem, wcale nie jest takie łatwe, bo trzeba nie tylko zaplanować wszystkie przerwy, postoje i karmienia, ale również dostosować wszystko do pór jej spania, żeby jak najwięcej odcinków przejechać jednym ciągiem.
– Pospiesz się, proszę – poganiałem Paulinę niecierpliwie.
– Ona na Ciebie zaczeka, zobaczysz. Zdążysz – odpowiadała z zadumą i pewnością.
– Zbieramy się. Teraz, proszę! – zażądałem wręcz, choć nigdy wcześniej tego nie robiłem.
Podczas drogi wciąż zaglądałem w Messenger sprawdzając, czy Justyna przeczytała moją wiadomość, w której napisałem, że będziemy z 3,5 godziny. Ikona wciąż była szara. Bałem się bardzo. Bałem się tak, że odczuwałem ten strach wręcz fizycznie w postaci uporczywego kłucia w brzuchu. To było jak najbardziej dotkliwy głód, a droga dłużyła się w nieskończoność.
W końcu o 15:40 wszedłem do małego pokoju. Drobna kruszynka leżała otoczona troską Rodziców. Położyłem się przy niej blisko, pocałowałem w policzek i szepnąłem do Jej ucha:
– Dzień dobry, Kochanie. To ja, Twój wujek Tomek. Przyjechałem Ci obiecać, że zawsze będę się opiekował takimi dziećmi, jak Ty.
Marta nabrała mocno powietrza, jakby dała mi sygnał, że to przyjęła.
– To Twój podniebny wujek Tomek – wyszeptała Justyna – Pamiętaj, jak będziesz już aniołkiem, to opiekuj się nim zawsze, kiedy będzie skakał ze spadochronem.
Godzinę później Marta odeszła…
Potem potoki łez, smutek, poczucie nieodwracalnej straty, przeszywający ból, ale równolegle organizacja wszystkiego, co potrzebne, a przy tym też i przelotu samolotu, wypuszczenia w niebo setek pięknych balonów i to, co dla mnie było najtrudniejszą mową życia – czyli powiedzenia kilka słów na pogrzebie.
Pamiętam, że końcówka tych kilku zdań odebrała mi i tak już mocno drżący głos. Nie umiałem się do tego przygotować, nie znajdowałem w głowie żadnych słów aż do momentu, gdy stanąłem na wprost tej powalonej smutkiem rodziny. Potem, wypowiadając treści, które nie wiem sam skąd szły, zrozumiałem coś bardzo dla mnie ważnego.
Nikt nigdy nie pojmie sensu odejścia takiego małego dziecka. Nikt nigdy nie zaakceptuje takiej decyzji żadnego z Bogów, żadnej z Sił, żadnej z dróg wytyczanych przez los, bez względu na wyznawany system wartości. Nikt nigdy nie pogodzi się ze stratą, która wydaje się być jedynie jakimś koszmarnym snem, z którego każdy chciałby się jak najszybciej wyrwać.
Ja zrozumiałem jednak sens życia tej Małej Istoty. Potworna choroba, której doświadczyła, i nieustanna walka z jej dotkliwymi konsekwencjami zjednoczyły wpierw kilka, potem kilkaset osób, a ostatecznie kilkadziesiąt albo i więcej tysięcy ludzi, którzy w różny sposób starali się wspierać zarówno Martę, jak i Jej Rodziców. Byli u Niej Spiderman i Batman, było planetarium, były tysiące pocztówek, miśków, lalek i zabawek. Były ciepłe słowa, dobre gesty, przyjaźń i wsparcie. Były uśmiechy, troska, psikusy i chichoty. Były odwiedziny, zabawy, rozśmieszanie, milczenie i przytulanie. Było najwspanialsze dzieciństwo, jakie można sobie wyobrazić.
Mała Marta swoim krótkim życiem poruszyła ludzi do tego, aby byli lepsi, aby myśleli o innych, aby im pomagali i wzajemnie się o siebie troszczyli. Mała Marta po prostu uczyniła ten świat lepszym.
Nie możemy tego zaprzepaścić, bo w cierpieniu, które ta drobna dziewczynka świadomie przeżywała, jest zawarty znacznie głębszy sens, niż mogłoby się nam wydawać.
Kiedy w piątek, po czterech godzinach jazdy, wróciliśmy do domu w milczeniu wpatrywałem się w namalowany przez Nią dla mnie obrazek.
– Mówiłam ci, że Ona na ciebie zaczeka… – powiedziała Paulina.
Rysunek, który Marta zrobiła dla mnie będąc w szpitalu.